piątek, 20 stycznia 2023

ЎЎЎ 3. Мартося Ксёнжка. Кніжнік Марыян Абрамовіч з Верхаянску. Ч. 3. Койданава. "Кальвіна". 2023.



 

                                                                       OKRES TRZECI

                                                                          Rozdział trzeci

                                                                     PRZEŁOM IDEOWY

    ...Godzi się tu poświęcić dłuższą wzmiankę broszurze p. t. „Kilka uwag” (w Tylży, 1892 r.) [* Wydawcą był M. A. (pod pseudonimem M. Scyzoryk), „marodowy“ socjalista, który jednak utrzymywał stosunki z różnemi grupami socjalistycznymi. Oprócz, „Kilku uwag” M. A. wydał: „Jan Skiba. Opowiadanie” (przedruk „Janka Bruzdy” Diksztajna, broszury dla włościan z 1884 r.) i „Dziadźka Anton” (przekład białoruski „Ojca Szymona”). Drukowane również w Tylży w 1892 r.], praca ta bowiem, jak i ów artykuł, stanowi niejako pomost pomiędzy programem „Proletarjatu” a P.P.S. Rzecz ta wyszła spod pióra Mendelsona, nie wiemy jednak dokładnie, kiedy była napisana i z jakiego powodu. Po wyjściu tej broszury z druku (co dla Mendelsona było niespodzianką) utrzymywał on, że napisał ją jeszcze w 1884 r. na żądanie Kunickiego. Jest jednak możliwe, a nawet prawdopodobne, że pamięć zawiodła Mendelsona i że broszura pochodzi z późniejszych nieco czasów. Dodać należy, że rękopis jej spoczywał w archiwum jakiegoś kółka studencko-socjalistycznego w Rosji, skąd go przypadkiem wydobyto...

    [S. 351-352.]

                                                                  Skorowidz nazwisk

    A. M., 351.

    [S. 413.]

 


 

                                                                                 X.

                                                                         Ссыльные

    ...Физическим трудом занимались тут не только профессиональные ремесленники: большинство ссыльных, несмотря на свое прошлое, становились здесь мастерами на все руки. Так, М. И. Абрамовичем и Б. А. Веселовским построена большая юрта, при которой долго была метеорологическая станция, на которой до самого последнего времени велись наблюдения также ссыльными [* Теперь метеорологическая станция находится при школе, а эта юрта пришла в ветхость.]... К. Ф. Петкевич [* К. Ф. Петкевич, пробывший в Верхоянске 8 лет, вернувшись на родину, через некоторое время был осужден на каторгу. В 1912 году он вышел на поселение в Киренский уезд. Иркутской губ.], страстный охотник, научил местных жителей одному способу рыбной ловли, которым они пользуются и теперь...

    Постепенно у старых ссыльных составилась хорошая библиотека, которая помешалась в юрте, построенной Абрамовичем и Веселовским. К сожалению, эта библиотека была расхищена после 1905 года...

    /В. Ногинъ.  На полюсѣ холода. Москва. 1919. С. 165-166./

 

 

                                         НОВѢЙШАЯ БѢЛОРУССКАЯ ЛИТЕРАТУРА

                                                        БѢЛОРУССКОЕ ДВИЖЕНІЕ

    ...Вышедшая одновременно съ «Дудкой бѣлорусской» Бурачка, но изъ другого лагеря: «Dziadźka Anton, abo hutarka ab ûsim czysta szto balić, a czamu balić – nia wiedaim»... Wilno. 1892. На оборотѣ заглавнаго листа: «Дозволено цензурою. Вильна, 10 ноября 1891 г. конечно ложное обозначеніе [* По свѣдѣніямъ Р. Земкевича издана въ Тильзитѣ литовцами. Авторъ Марьянъ Абрамовичъ.] (16°. 46). Cana załatoûka. Въ брошюрѣ, написанной простымъ, удобопонятнымъ языкомъ, проводятся идеи, несовмѣстимыя съ государственной жизнью общества, напр. (20):

    Ale skażycia wy mnie, maje wy braciatki, maje wy rodnińkija! Za szto jany (чиновники) z nas sdzirajuć ûsielakija padatki: padusznyja, padymnyja? ziamielnyja, za jakija heta, za czyje heta hrachi? Chibaż za toja, szto nas maci paradziła, za toja, szto swiataja ziamielka nosić, szto my na dzianiok jasny, na soûnieńka swietlaja hladzim, szto my z ciopłaha doszczyku karystaim, szto pa swiecie bożym chodzim?

    Читатели приглашаются къ выступленію противъ правительства (46): A ciapier — prociû cara i jaho czynoûnikaû pojdzim!

    /Е. Ө. Карскій.  Бѣлорусы. Т. III. Очерки словесности бѣлорусскаго племени. 3. Художественная литература на народномъ языкѣ. Петроградъ. 1922. С. 154-155./

 


 

    Napoleon Czarnocki

                                                  PRZYCZYNKI DO HISTORJI P.P.S.

    Od początku P.P.S. byłem tylko jej sympatykiem, szeregowcem zostałem zaledwie w roku ubiegłym. Stykałem się jednak przygodnie z paru najwybitniejszymi ojcami stronnictwa.

    Więcej mogę powiedzieć o nastrojach młodzieży, zaczynając od 9-go dziesiątka wieku ubiegłego. Nastroje te obserwowałem przez czas dłuższy w gimnazjum w Słucku i w uniw. moskiewskim. Z tych to nastrojów wyodrębniły się mniej więcej jednocześnie w moich oczach dwa główne stronnictwa polskie P.P.S. i N.D. — naprzód z zastoju reakcji popowstańczej, potem z potężnych wpłvwów na młodzież polską najbardziej bohaterskiego okresu rewolucji rosyjskiej...

    [S. 48.]

    Można sobie wyobrazić, jak ciężki nastrój panował w pierwszych łatach pobytu w gimn. słuckiem, dokąd, jako do najbardziej zapadłego kąta najgorszego (Wileńskiego) okręgu przysyłano wybrakowanych gdzieindziej pedagogów. Nawet kapelan „rytualista” przemawiał na lekcji religji i w kościele po rosyjsku. System szpiegostwa panował tu niepodzielnie, od ,,dyżumych“ we wstępnej klasie zaczynając, a kończąc na starszych uczniach dyżurnych stancji uczniowskich, z których normalnie tylko na 2 godziny w ciągu dnia wydalać się było wolno, gdzie obowiązywała zbiorowa modlitwa rosyjska i t. p. Nie wolno było mówić po polsku, nie wolno było mieć żadnej książki do czytania, chociażby rosyjskiej, nie pochodzącej z bibljoteki gimnazjalnej. Uczniowie klas starszych z posiadania popularnej hygieny lub fizjologji musieli się tłumaczyć i żniniejszonemi stopniami z ,,powiedienja“ za nie odpowiadać...

    [S. 49.]

    W ciągu paru lat należałem do Kółka samokształcenia, które zaczęło od bardzo poważnego zbiorowego przestudiowania „Listów historycznych“ Mirtowa, które stały się dla nas czerni w rodzaju katechizmu „jednostki krytycznie myślącej”. Z tych studjów wypłynęła potrzeba propagandy nabytych poglądów, Przetłomaczyliśmy więc na język białoruski znaną broszurę popularną „Ojciec Szymon” (w przekładzie „Dziadźko Anton”) i wydrukowaliśmy ją na własnym hektografie.

    Jeden z kolegów z powodu choroby przewlekłej wycofał się z gimnazjum, dostał posadę pomocnika pisarza gminnego, zabrał się do propagandy socjalizmu przy pomocy tejże broszury i napisał list dziękczynny do 2-ch członków kółka, Riażewa i Szyldkreta. Gruchnęła wieść o aresztowaniu R., u którego kółko stale się zbierało, gdzie broszurę przepisywano i odbijano, po dokładnej rewizji, kiedy na szczęście nakład broszury już był zabrany a hektograf znajdował się już u mnie w celu odesłania na wieś do domu moich rodziców, do czego tegoż dnia znalazła się okazja. Zlikwidowanie tego „pogromu" zawdzięczaliśmy wyrobieniu kolegi Riażewa, jego przytomności, dzielnemu charakterowi i zacności jego rodziny (ojciec Wielkorus niezamożny stolarz, matka białorusinka, sam Antoni R., 8-ioklasista — cała nadzieja rodziny), Pomimo suggestji żandarmskaej, że tylko szczerość zeznań, więc wydanie instruktora i wspólników uratuje R. od zguby; pomimo to, że jego rodzina znała wszystkich członków Kółka, nietylko nikogo nie skompromitowano, lecz w porę ostrzeżono wszystkich o niebezpieczeństwie. W długich i niby szczerych zeznaniach Riażew wziął wszystko na siebie.

    W tym wypadku, zapewne i w wielu innych zapały żandarmów i władz gimnazjalnych skutecznie mitygował zacny podprokurator Jegorow. Kiedy po jednej rewizji żandarmi chcieli zaraz brać się do następnej, on protestował stanowczo, zapraszając ich na obiad, tymczasem rodzina zawiadamiała kogo należy. Dzięki jego protekcji, Riażewowi pozwolono kończyć gimnazjum, a pół roku więzienia odbył w Dorpacie już jako student instyt. Weterynaryjnego. Riażew był najzacniejszym z przyjaciół - moskali, jakich miałem w gimn. i uniwersytecie. Jako weterynarz wojskowy, był świadkiem słynnej rzezi ludu w Petersburgu 9 stycznia 1905 r. i zmarł nagle pod jej wrażeniem (miał wadę serca).

                                            Od 1887 do 1894 r. w uniwersytecie moskiewskim.

    W tym okresie Moskwa skupiała najwięcej słuchaczów i wogóle kresowców. Od dawna istniała tu tradycyjna organizacja t. z. ,,ziemlaczestw“, czyli kół studenckich dzielnicowych, które pod względem narodowościowym były przeważnie mieszane. Znaleźliśmy tu koło „białoruskie”, do którego narazie należeli wszyscy palący, białarusini i rosjanie ze Słucka, które to koło pod względem językowo - kulturalnym było czysto rosyjskiem. Widomą dań białoruszczyźnie złożono tylko przez wydanie po białorusku „Sygnału” Garszyna, Ale oddawna istniało tu i „Koło polskie” z bibljoteką, balami polskimi i przedstawieniami amatorskiemi i tendencją obywatelską „zbiorowego przygotowania się do przyszłej działalności w kraju”.

    Polacy ze Słucka i innych gmin kresowych i rosyjskich, po części i z Kongresówki, wstępowali do tego koła. Wielu po raz pierwszy znalazło tu jakie takie warunki uświadomienia narodowego i otrząśnięcia się z przemożnej rusyfikacji. Koledzy Rosjanie z koła białoruskiego zaczęli nam z tego powodu zaszczepiać — szowinizm...

    [S. 51-52.]

    Takie niezgrabne przekonspirowanie się stwarzało jakaś atmosferę nieszczerośi, nieufności wzajemnej, co sztucznie potęgowało opozycję. Np. do najuporczywszej opozycji należał Władysław Adolf, który prędko po wyjściu z Koła należał czynnie do P.P.S. i zarobił na parę lat wygnania. Wiecznym prawem reakcji ten wadliwy system odbił się na losach młodego członka Koła Marjana Abramowicza. Wstąpił do Koła P. w r. 1888 i dzięki niewyczerpanej energji w pracy organizacyjnej stał się tegoż Koła kołem rozpędowem. Odznaczał się bajeczną pamięcią. Koło miało około setki członków. Jako jego skarbnik konspiracyjny podawał wszystkim członkom numery porządkowe, niezbędne przy opodatkowaniu postępowem, których sami ponumerowani często zapominali, lecz on pamiętał je w związku z odpowiednimi nazwiskami. Jeżeli zebranie Koła wahało się z uskutecznieniem jakiegoś przedsięwzięcia dla braku czasu i sił, to M. A, nastawał, żeby się nie cofać i nie odkładać. W ciągu paru dna dokonywał po rozległej Moskwie kilkudziesięciu kursów pieszych, zwalczał szereg innych przeszkód i przedsięwzięcie na czas oznaczony dochodziło do skutku.

    Potrzeba zapamiętania się w pracy z powodu przejść osobistej natury Gustawowo - Konradowej, potrzeba zareagowania na nadmierną a niedołężną konspiracyjność paru socjalistów kołowych, o których wyżej, pchała M. A. do coraz ryzykowniejszych przedsięwzięć rewolucyjnych.

    Wydaliśmy „Ojca Szymona“ po polsku i po białorusku b przekład z niemieckiego „Hisłorji ruchów rewolucyjnych w Rosji” Thuna. To znaczy tłomaczyliśmy, zbieraliśmy pieniądze, ale rękopisy i pieniądze z dodatkiem kilku podobnych poleceń z Warszawy M. A. wiózł za granicę; gotowe wydawnictwa do Moskwy sprowadzał i kolporterkę ich w przeważnej części załatwiał. Do bardzo ryzykownych przedsięwzięć należały piesze wędrówki M. A. po kraju (przeważnie po paw. nowogródzkim). Co do poglądów i kierunku oddziaływania na innych, M. A., powiedziałbym, że był dzielnym PPS-owcem, gdyby nie to, że mniej wiącej na 2 lata przed założeniem PPS. za rozklejanie proklamacji w Warszawie został aresztowany, co doprowadziło do 3 lat „krestów” petersburskich i 6 lat Wierchojańska.

    W roku 1889, czy 90 K. P. otrzymało wezwanie na zjazd Związku Młodzieży Polskiej w Warszawie. Mar. Abr. i ja udaliśmy się tam, jako delegaci Koła. Trzeba przyznać, że nam, polakom kresowym, nie nawykłym nawet do porządnego obradowania, nie umiejącym płynnie mówić, zjazd ten narazie ogromnie zaimponował...

    W zasadzie Koło Mosk. do Związku przystąpiło. Lecz udział ten w ciągu paru lat następnych wydał nam się całkiem jałowym. Przed najbliższemu wakacjami przybył do nas od Centralizacji Eberhardt z poleceniem krótkiem a niezrozumiałem, nie popartem żadną literaturą ani instrukcją ustną — rozdania członkom na wakacje „roboty związkowej”. To nas ostatecznie zniechęciło do tej organizacji, która pobierała 25% naszych szczupłych dochodów, nic nam w zamian nie dając. Nasza grupka socjalistyczna w Kole Mosk. z Marjalnem Abramowiczem, jako motorem głównym, jak o tem wyżej wspominam, robiła, co mogła, na własną rękę...

    [S. 54-56.]

    Też, jako delegaci Koła, braliśmy — jeżeli się nie mylę — z Marjanem Abramowiczem — udział w dość ciekawem, jak na owe czasy, przedsięwzięciu — międzynarodówce studenckiej, która miała na celu wzajemne poinformowanie się rozmaitych narodowości państwa co do 1) głównych prądów ideowych, w nich istniejących, 2) co do ich stosunku do państwa i 3) do społeczeństwa rosyjskiego. Brali w tem udział, prócz Wielkorusów, jako inicjatorów, Ukraińcy, Polacy, Litwin, Łotysz, Ormianie, Gruzini, Osietin, Jakut. Informacje były naogół szczere i bardzo dla panującej narodowości niepodeszające: wszyscy kolejno motywowali stosunek ujemny swoich społeczeństw nietylko do państwa, lecz i do narodu tem, że się pomiędzy nimi granicy przeprowaidzić nie da, ponieważ na „kresach” każdy Rosjanin, chociażby na najniższym szczeblu drabiny społecznej stojący, jest faktycznie jednostką uprzywilejowaną, która może swoich praw i przywilejów kosztem ludności miejscowej używać i nadużywać. Jeden tylko Jakut poczciwie i wdzięcznie stwierdził, że jego plemię, jako na bardzo niskim poziomie kultury stojące i od innych bardziej kulturalnych narodów oddalane, jest naogół wdzięczne chociażby za te początki kultury, jakie z rąk państwa i narodu rosyjskiego otrzymuje.

    [S. 57-58.]

 


 

                                                    ПРЕДИСЛОВИЕ КО 2-му ИЗДАНИЮ

    ...Д. И. Адаев, бывший студент сперва Казанского, а потом Гельсингфорсского ун-та, получил от местных жителей, от улусного писаря Ин. Ноногородова и его родственника, другого Новогородова, список, верхоянских ссыльных. Список этот, хотя и не полный и хронологически не точный, представляет интерес. Я не поместил его в первом издании, т. к, Д. И. Адаев хотел его опубликовать сам. Некоторые из товарищей, бывшие в Верхоянске, убедили теперь меня в необходимости напечатать этот список, тем более, что прошло уже достаточно много лет со времени его составления, а Д. И, Адаев, очевидно, не имел возможности его напечатать; полагаю, что он не будет сетовать на меня за его опубликование.

    Помещаю список с некоторыми своими дополнениями. Те сведения, которые мною использованы в книге, я здесь не повторяю.

                        ГОСУДАРСТВЕННЫЕ ССЫЛЬНЫЕ, ЖИВШИЕ В ВЕРХОЯНСКЕ

                                                             В 80-х годах и позже до 1903 года.

    47) * Абрамович, Мариан Иванович, и его жена Мария Феликсовна. «Поляк, дворянин, учился в Моск. университете. Вел метеорологические наблюдения. Построил вместе с Веселовским метеорологическую станцию (юрту). Писатель».

                                                                            ******

                                                                                 X.

                                                                         Ссыльные

    ...Физическим трудом занимались тут не только профессиональные ремесленники: большинство ссыльных, несмотря на свое прошлое, становились здесь мастерами на все руки. Так, М. И. Абрамовичем и Б. А. Веселовским построена большая юрта, при которой долго была метеорологическая станция, на которой до самого последнего времени велись наблюдения также ссыльными [* Теперь метеорологическая станция находится при школе, а эта юрта пришла в ветхость.]. Юрта эта долгое время служила квартирой для ссыльных. Ф. И. Цобель проложил дорогу к Яне в пункте, где она ближе всего подходит к поселку. К. Ф. Петкевич [* К. Ф. Петкевич, пробывший в Верхоянске 8 лет, вернувшись на родину, через некоторое время был осужден на каторгу. В 1912 году он вышел на поселение в Киренский уезд. Иркутской губ.], страстный охотник, научил местных жителей одному способу рыбной ловли, которым они пользуются и теперь...

    Постепенно у старых ссыльных составилась хорошая библиотека, которая помешалась в юрте, построенной Абрамовичем и Веселовским. К сожалению, эта библиотека была расхищена после 1905 года...

    /В. Ногин.  На полюсе холода. 2-е издание. Москва - Петроград. 1923. С. 9, 139./

 

 

                                                                        Книга первая

                                                                Накануне (1890-1900 гг.)

                                                                        Глава IX

              Знаменательный год. — Стачка петербургских ткачей. — На пути в ссылку. —

                                                   Н. Федосеев. — Встречи и споры

    ...В Москве нас водворили в «Часовой башне» Бутырской тюрьмы, где мы застали компанию в несколько десятков пересылаемых в Сибирь «политиков». Первый день мы были оглушены, попав в эту шумную колонию, которая теребила нас во все стороны, стремясь разом выведать все, что ее могло интересовать в рассказах петербуржцев, окруженных ореолом громких событий.

    В большей своей части колония «Часовой башни» состояла из поляков, участников варшавского и лодзинского рабочего движения, арестованных еще в 1894 году и после 3 лет заключения пересылавшихся в Сибирь: рабочие — на 3 и 5 лет, интеллигенты — на 8. Последние, в лице Яна Строжецкого и Казимира Петкевича, представляли собой видных деятелей Польской Социалистической партии, рабочие же все без исключения считали себя марксистами-интернационалистами и примыкали к разрушенной в то время польской социал-демократии.

    Адвокат Ян Строжецкий, живой, веселый и благородный человек с революционным темпераментом, привлек к себе наши общие симпатии. Казимир Петкевич, старый революционер-профессионал (ему тогда уже было около 35 лет), мастер конспираторского цеха, за свой крайний аскетизм и исключительное самоотвержение прозванный «Факиром», был не менее Строжецкого фанатично предан национал-социалистической программе своей партии, которая в то время переживала апогей могущества и славы. К ним примыкал просидевший уже около 5 лет в тюрьме Мариан Абрамович, на богатырской фигуре которого, однако, это испытание не оставило никаких следов. Его жизнерадостность, добродушие и, вместе с тем, бросавшаяся в глаза железная твердость характера сделали его общим любимцем товарищей, а начальству нашему, перед которым он выступал в роли нашего старосты, внушали глубокое почтение [* Я. Строжецкий умер жертвой своего благородства летом 1918 г. во Франции: он бросился в море, чтобы спасти утопавшего ребенка, и сам погиб. Казимир Петкевич после событий 1905 года вынес полностью в очень тяжелых условиях срок каторги, назначенной ему военным судом. О дальнейшей судьбе его я не знаю.].

    Из рабочих выделялись два варшавянина: молодой слесарь Томаш Петрашек и постарше — озлобленный, ядовитый и пользовавшийся большим влиянием на рабочих кузнец Теофиль Влостовский. Оба были рьяными сторонниками Розы Люксембург.

    Как старых друзей, которых нетерпеливо ждал, никогда не видев их прежде, встретил нас Николай Евграфович Федосеев...

    [С. 319-321.]

    Шестинедельное пребывание в общей камере тесно сблизило между собой нас, петербуржцев. Узы взаимной симпатии связывали меня с Кржижановским, Ванеевым и Старковым уже в течение короткого времени нашей совместной работы; теперь они превратились в узы тесной дружбы, покоившейся на глубокой политической солидарности и общности умственных интересов. К нашему кружку тесно примкнули Федосеев, Абрамович, Строжецкий и Петкевич. Однако, если с последними тремя нас связывала общность революционных настроений и умственных интересов, то теоретический эклектизм, характеризовавший этих «пе-пе-эс», плохо гармонировал с нашей марксистской ортодоксальностью...

    [С. 324.]

    Вообще для серьезных занятий, а тем более для писания, обстановка общей камеры была всего менее благоприятна. Мы больше предавались «концертам» (польские рабочие удивляли нас мастерством в хоровом пении), разговорам, чем чтению. Эти концерты ввели нас в богатый мир польской революционной поэзии старой и новой эпохи. Вдохновленный этим богатством, Г. М. Кржижановский здесь же в тюрьме перевел на русский язык два боевых гимна польских рабочих: «Варшавянку» и «Красное Знамя», и эти тюремные переводы, вскоре сделали обе песни также и русского рабочего движения.

    [С. 333.]

 

                      Z DZIAŁALNOŚCI T-WA BIBLIOFILÓW POLSKICH W WARSZAWIE

                                          OD 26 KWIETNIA 1921 DO 10 STYCZNIA 1924

    Zawiązane w początkach r. 1921 T-wo Bibljofilów Polskich w Warszawie wytknęło sobie jako cel krzewienie zamiłowania do książki, współdziałanie w podniesieniu jej poziomu estetycznego, pielęgnowanie najlepszych tradycyj starodawnych oficyn polskich tudzież nawiązywanie i stałe utrzymywanie ścisłych stosunków z towarzystwami bibljofilów zagranicznych.

    Po ukonstytuowaniu się pierwszego zarządu T-wa na Zgromadzeniu Walnem dn. 26 kwietnia 1921 r. w osobach pp. Al. Kulikowskiego (przewodniczący), Z. Łazarskiego (zastępca przewodniczącego), S. Łozy (sekretarz) i E. Chwalewika (skarbnik), działalność T-wa w pierwszym roku sprawozdawczym (IV. 1921 IV. 1922) zdawczym (IV. 1921 — IV. 1922) potoczyła się głównie w kierunku bliższego zapoznawania się członków ze sobą na posiedzeniach miesięcznych, w toku dyskusji nad referatami, które poszczególni członkowie wygłaszali...

    Nowe wybory do władz T-wa odbyte na Zgromadzeniu Walnem w kwietniu 1922 r., powołały nowy skład członków zarządu, do którego weszli pp. S. Demby (przewodniczący), Z. Łazarski (zastępca przewodniczącego), J. Muszkowski (sekretarz) i M. Abramowicz (skarbnik)...

    [S. 101-102.]

    D. K.

    Warszawa 3 lutego 1924 r.

 


 

    Wczoraj rano zmarł w Warszawie, po długiej i ciężkiej chorobie. Marjan Abramowicz, od wielu lat sympatyk P.P.S. Abramowicz 10 lat swego tycia spędził w więzieniu i na zesłaniu za udział w walkach przeciwko caratowi.

    Zmarły studiował matematykę na uniwersytecie w Moskwie. W ciągu ostatnich lat poświęcił się całkowicie pracy bibliotekarskiej na stanowisku urzędnika państwowego. Zmarł w wieku lat 54.

    Pogrzeb odbędzie się w piątek, dn. 9 b. m. o godz. 10 rano. z mieszkania przy ul. Smolnej Nr. 7.

    /Robotnik. Centralny Organ P.P.S. Warszawa. Nr. 8. 8 Stycznia 1925. S. 3./

 




 

                                               POGREB Ś. P. MARJANA ABRAMOWICZA

    Dnia 9-go stycznia r. b. o godz. 11-ej rano oddana została ostatnia posługa ś. p. Marianowi Abramowiczowi na cmentarzu Powązkowskim.

    Stawili się niemal w komplecie wszyscy, którzy go kochali i czcili: zesłańcy z Wierchojańska i Kraju Jakuckiego, działacze polityczni różnych odcieni, przedstawiciele nauki, lekarze, współpracownicy biurowi, krewni, znajomi — cały zaś ten różnorodny tłum ludzki połączyło wspólne uczucie szczerego żalu i sympatji, które znalazło wyraz w napisach na wieńcach, jak np. „Żegnaj szlachetna, młodzieńcza duszo!”, „Godnemu synówi wolności i prawdy” i inne.

    Zmarły ubrany był, według życzenia swego, w starą kurtkę z czasów syberyjskich i w nieodstępny płaszcz, noszony tak zimą, jak i latem.

    Wierni przyjaciele ponieśli ciało na swych barkach przez cmentarz, gdzie ziemia polska, którą zmarły tak ukochał, za która walczył i dla której pracował aż do śmierci — przyjęła go w swe matczyne objęcia — na zawsze...

    /Robotnik. Centralny Organ P.P.S. Warszawa. Nr. 11. 11 Stycznia 1925. S. 4./

 

 

    Uczczenie pamięci M. Abramowicza. Na skutek uchwały Walnego Zgromadzenia Kola Warsz. Związku Bibliotekarzy, zapadłej w dn 8 b. m. Zarząd Koła (gmach Biblioteki Publicznej) dla uczczenia pamięci członka swego, ś p Mariana Abramowicza, otworzył listę składek w celu ufundowania biblioteczki im. Zmarłego z dziedziny sztuki i ofiarowania jej Bibliotece Publicznej, której zmarły od początku jej istnienia okazywał stalą pomoc. Książki będą opatrzone odpowiednim ex-librisem.

    /Robotnik. Centralny Organ P.P.S. Warszawa. Nr. 15. 15 Stycznia 1925. S. 6./

 

 

                                                          MARJAN ABRAMOWICZ

                                                                            (1870-1925)

    W przeszłym tygodniu chowano na cmentarzu Powązkowskim Mariana Abramowicza, postać tak dobrze znaną i tak łubianą w kołach warszawskich, zajmujących się pracą kulturalną. Na cmentarzu zebrała się gromadka około dwustu, może nieco więcej osób.

    Zebrała się Polonia Irredenta z czasów rosyjskich — ta Polonia, która walczyła o niepodległość kraju, wierząc w możliwość osiągnięcia tego marzenia, wówczas gdy takie ideały uchodziły powszechnie za mrzonkę nie do ziszczenia, albo walczyła z caratem ufając, iż wszelkie jego osłabienie odbije się na stworzeniu ustrojów demokratycznych, inną drogą prowadzących do niepodległości narodu polskiego! I walka ta dla bardzo wielu z nich była jedyną treścią życia. Przesiadywali w sanatorium korpusu żandarmów, jak ironicznie odzywano się o Cytadeli, odwiedzali dalekie dzielnice kraju jakuckiego, musieli uchodzić z zakątków ojczystych na obczyznę przed szubienicą, która w umyśle żandarmów wiązała się nieodzownie z ich nazwiskiem.

    Wszak to były czasy, o których można by powtórzyć słowa Norwida:

                                                  Tam, gdzie ostatnia stoi szubienica,

                                                  Tam jest mój kraj, tam moja stolica.

    Ludzie ci aż nazbyt często spoglądali na zadania życia swego w ten sposób, iż gdzieś na widnokręgu widniała Cytadela i majaczyły słupy miejsca kaźni... A walczyli już w drodze konspiracji polityczno-społecznej, już na polu działalności kulturalno-oświatowej, ale zawsze w podziemiach, nie marząc o jakichkolwiek za to odznaczeniach w przyszłości prócz poczucia, że spełniony został obowiązek życia. I wśród tej gromadki, która otaczała trumnę jednego ze swoich, niewiele było nazwisk, które by dzisiaj nie były zapomniane, choć pozostaną na stronicach historii Polski podziemnej. Walczyli nie o stanowiska! Abramowicz stanął w tym zastępie katorżników i zesłańców, jak było to zwyczajem, w młodym wieku.

    Urodzony w Twerze (ojciec jego, Jan, był tam prokuratorem), w roku 1870, po skończeniu gimnazjum w Moskwie, wstąpił do uniwersytetu moskiewskiego, lecz już w r. 1892 studia jego zostały przerwane.

    Było to w pierwszych dniach maja, w Warszawie, w której Abramowicz naówczas bawił. Stójkowy spostrzegł młodzieńca rozwieszającego proklamacje socjalistyczne w Ogrodzie Botanicznym. Ale młodzieniec zaimponował mu swoją budową herkulesową i swoją rezolutnością, więc nie dotknął się go, ale szedł za nim i potem wskoczył do tramwaju, a na pl. Trzech Krzyży, otrzymawszy pomoc dwóch innych policjantów, zaaresztował winowajcę. Abramowicz wtedy miał już imię głośne w kołach rewolucyjnych. Sławnymi były jego wycieczki bez paszportu do Prus po tak zwaną bibułę. W Aleksandrowie, już po dokonaniu wszelkich formalności paszportowych dla pospolitych śmiertelników, wskakiwał do będącego w biegu pociągu, powracał zaś zazwyczaj drogą przemytniczą, obładowany kontrabandą drukowaną. Jak załatwiał się z władzami pruskimi w Toruniu, tego dziś nie pamiętam dokładnie. Zdaje się, iż wyskakiwał przed stacją z idącego pociągu. I z Torunia do Aleksandrowa powracał niekiedy przez zdobywanie pociągu w biegu. Podczas jednej z takich prób zatrzymał go Schutzmann niemiecki, Abramowicz go spoliczkował...

    Aresztowany w r. 1892, Abramowicz przesiedział dwa lata w Cytadeli, które na mocy wyroku przedłużyły się jeszcze o trzy lata w ,,Krestach” petersburskich i o sześć lat zesłania w Wierchojańsku. Zesłanie wyprzedziły długie konferencje z jednym z senatorów rosyjskich. Kiedy po wejściu na tron Mikołaja II odbierano przysięgę na wierność od więźniów politycznych, Abramowicz odmówił przysięgi. Ów senator przyjeżdżał skłonić go do tego swymi argumentami. (Warto nadmienić, że Abramowicz był wtedy jedynym człowiekiem w ,,Krestach”, który zdobył się na czyn taki.) Konferencje skończyły się tym, że senator, podając rękę Abramowiczowi, na pożegnanie powiedział: „Rozumiem pana, nie mógł pan przecież inaczej postąpić!”

    Do Warszawy wrócił Marian dopiero w styczniu 1903 r., lecz krótko w niej bawił. Zarządzeniem władz został wyrzucony z obrębu Królestwa na lat pięć, przy czym zakaz ów rozszerzono na obie stolice rosyjskie i wszystkie większe miasta w Rosji europejskiej. Jednak Akademia Umiejętności petersburska wystarała się, iż pozwolono mu zamieszkać w Petersburgu. W Wierchojańsku Abramowicz prowadził badania meteorologiczne, które zdobyły mu uznanie w święcie nauki rosyjskiej. Dopiero ruch wolnościowy otwiera mu powrót do Warszawy. Osiada w niej w r. 1907.

    Po powrocie Abramowicz oddał się całkowicie pracy kulturalnej, a w niepodległej Polsce piastował urząd w Wydziale Nauki. Zaczął gromadzić swoją bibliotekę, która należy do większych bibliotek będących w posiadaniu osoby prywatnej, bo liczy 8 000 tomów, zebranych nie tylko z rzeczywistym zamiłowaniem, ale z wielką znajomością rzeczy. A dobierać książki Abramowicz umiał. Był wiedzy encyklopedycznej, przy czym w wielu zakresach nauki miał erudycję bardzo dużą i znajomość przedmiotu głęboką. Ktoś inny przy tej wiedzy wypłynąłby jako uczony, zwłaszcza jako lingwista, jako historyk ostatnich dziesięcioleci historii Polski i Rosji, jako krytyk literacki. Abramowicz nie pisał: był swego rodzaju bon vivant umysłowy, który delektował się książką i znajdował najwyższą rozkosz w odczytywaniu starych pamiętników, w studiowaniu wywodów lingwistycznych, który służył znajomym radą naukową, wskazówką i nawet książką z swojej biblioteki. Ale nie podobna było go skłonić, żeby cokolwiek ułożył w kształtach nadających się do druku. W ruchu rewolucyjnym był jako wolny strzelec, który nie przysięgał na żadne programy partyjne, ale szedł z każdym, kto zmierzał do tych samych celów, co on. Okoliczności się tak składały, że najbardziej mu odpowiadał program PPS, która w nim miała szczerego sympatyka. W nauce był jednym z tych cichych animatore, który sieje dokoła siebie życie umysłowe i dreszcz prawdy, sam ukryty w cieniu. W życiu społecznym krzątał się w wielu organizacjach natury kulturalnej i tutaj od niego szło znów natchnienie mądrego, dobrego, ludzkiego czynu. W kole sybiraków szukał pomocy materialnej dla wielu, którzy, powracając do ojczyzny, zastawali w niej niepodległość, ale jednocześnie dla siebie głód i nędzę. Był jednym z organizatorów koła starych socjalistów i tutaj namawiał nieustannie do zapisywania wspomnień i drukowania. Pracuje w związku bibliotekarzy, obcuje z bibliofilami, wszędzie pcha do czynu, tym bardziej pożądanego, iż zawsze opromienionego tradycjami własnej przeszłości Abramowicza. Albowiem Abramowicz był nieugiętym nie tylko w „Krestach” petersburskich. I w życiu, po staremu, rąbał prawdę każdemu w oczy, cała rzecz, że czynił to nie w formie szorstkiej, przykrej, ale w łagodnej i przyjacielskiej, niemal ujmującej.

    Zszedł do grobu jeden z ukrytych, ale wielkich budowniczych Polski niepodległej. Zszedł bez odznaczeń za tę swoją działalność, pochowany w starej swojej kurtce z czasów syberyjskich.

    Ale kurtka ta starczy za wszelkie odznaczenia!

    Ludwik Krzywicki

    /Kurjer Polski. Warszawa. № 16. 16 stycznia 1925. S. 4-5./

 

 

                                                             MARJAN ABRAMOWICZ

                                                               (Wspomnienie pośmiertne

    Zmarłemu d. 7 stycznia w Warszawie Marjanowi Abramowiczowi, bratu znanych w Wilnie Witolda i Ludwika, należy się miejsce niepoślednie w szeregu twardych Polaków „kresowych”, tak dziwnie odpornych na wrogie wpływy zewnętrzne, a głęboko wrażliwych na najdroższe skarby narodu i ludzkości, zawsze gotowych do walki w ich obronie. Polakami kresowymi byli jego rodzice. Sam urodził się i wychował na obczyźnie — w Moskwie, gdzie jego ojciec zajmował stanowisko prokuratora Sądu Okręgowego. Rzecz prosta, szkołę znał tylko rosyjską.

    A jednak po wstąpieniu wprost z gimnazjum tamże na wydział matematyczny uniwersytetu i da studenckiego „Koła Polskiego” staje się odrazu no lat parę kołem rozpędowem tego „Koła”. śród cieleśnie i duchowo skarlałego pokolenia, nawpól zamarynowanego przez sławny pseudoklasyczny system szkolny Tołstoja, wyróżnia go obok mocnej budowy i siły fizycznej niezwykła w tem pokoleniu moc i prostota charakteru, nadmiar rwące) się do czynu energji życiowej. Szuka dla niej ujścia, jak może.

    Dzięki starannemu wychowaniu domowemu i niezwykłej pamięci staje się wśród kolegów najwyższą powagą w dziedzinie znajomości ojczystej poezji romantycznej, historji i poprawności mowy. Skromna działalność „Koła” obejmująca na razie pomoc wzajemną, potem „przygotowanie zbiorowe do przyszłej działalności w kraju”, rozwija się szybko: podwaja się liczba członków, tworzą się kółka samokształceniowo-polityczne, nauczania żołnierzy — Polaków.

    Wszystko to wymaga ścisłej konspiracji, gdyż jest to koniec dziewiątego dziesięciolecia — czasy najczarniejszej w Rosji reakcji i największego tu, jak i w Polsce zastoju. „Proletarjat” rozbiły, nie istnieje jeszcze ani P.P.S., ani Narodowa Demokracja, z krajem łączności żadnej i niemo się jeszcze z czem łączyć poza listownemi wskazówkami L. Krzywickiego w dziedzinie samokształcenia. Pierwszą próbą nawiązania tradycji powstańczej staje się broszura Jeża „Rzecz o obronie czynnej i o skarbie narodowym”, lecz poza hasłem tworzenia „Skarbu”, które młodzież przyjmuje, broszura żadnych realnych wskazówek nie daje.

    Marjan, jako skarbnik „kołowy” i „narodowy” ma zadanie nie lada: oba skarby w ciągu paru la przy energicznem egzekwowaniu podatku postępowego utrzymuje we wzorowym porządku. Dla konspiracji zamiast stu kilkudziesięciu nazwisk, których zapisywać nie wolno, wprowadza tyleż numerów, które obdarowani niemi często zapominają, ale on pamięta w ciągu dziesięcioleci.

    Parę razy do roku urządzają się w celach towarzysko-dochodowych bale polskie, teatry amatorskie. Często zarząd koła stwierdza tylko ich konieczność, układa plan ogólny, lecz na wykonanie nikt nie ma czasu, wypadłoby przedsięwzięcia zaniechać. Ale to, czego nie podejmuje się zrobić dziesięciu członków zarządu, Marjan podejmuje się zrobić sam — roznieść setki biletów, zniewolić do występu kilku aktorów i t. p. Ma potem pęcherze na nogach, ale wszystko gotowe na czas. Pierwsza znajomość z rodzinnym krajem zaczyna się dla niego ledwo za czasów studenckich od wakacyj u krewnych w Nowogródzkiem i pieszych wycieczek po zakątku Mickiewiczowskim.

    Do Warszawy trafia po faz pierwszy, jako delegat „Kola” na „Zjazd młodzieży Polskiej”, organizowany przez Dmowskiego i C° przyszłych twórców „Demokracji Narodowej”. Są tu oni jeszcze trochę farysami, śpiewają „Czerwony Sztandar” w gabinecie restauracyjnym i trochę mówią o przygotowaniu do powstania, imponują obecnością delegatów z paru dzielnic, niebywałą w Moskwie sprawnością obrad, łatwością i dowcipem przemówień.

    Ale jałowo groźne doktryny zoologicznego „egoizmu narodowego” kiełkują na zjeźdzle zbyt wyraźnie, żeby Marjana, a za nim koło moskiewskie w te stronę pociągnąć.

    Koło szuka dróg własnych. Studjuje historje powstań narodowych, tłomaczy „Hlstorje ruchów rewolucyjnych w Rosji” Thuna. Postanawia wydać broszurę socjalistyczną „Ojciec Szymon” po polsku i po białorusku. Ale ani środków, ani gotowego aparatu pośredniczącego, ani starszych przywódców na to nie ma. Marjan zbiera pieniądze. zajeżdża do Warszawy, tam otrzymuje podobne zlecenia od rozbitków „Proletarjatu“, przeprawia się przez granice, raz wbród przez zamarzającą prawie rzekę, drugi raz ze względu na rękopisy i fałszywy paszport, którego nie jest pewny, woli mieć z pruskimi żandarmami niż z rosyjskimi, wiec wskakuje podczas ruchu do pociągu przechodzącego granice, ma potyczkę na pięści z pruskimi żandarmami, kłopot z niemieckim sądzie pokoju. Ale moskiewskie kółko ma w rezultacie żądane książkę i broszury we własnem porządnem zagranicznem wydaniu.

    Pod wpływem świeżych ostatecznych pogromów „Narodnoj Woli” w Rosji, „Proletarjatu” w Warszawie niektórzy przy nieśmiałych próbach propagandy socjalistyczno-rewolucyjnej w „Kole” posuwają ostrożność konspiracyjną do absurdu: ten i ów probuje narzucić odnośne poglądy i uchwały, usiłując nie zdradzić sią z tem, że je sam wyznaje. To oburza prostolinijną naturą Abramowicza. On z „Historji” Thuna bierze sobie za wzór rewolucjonistą Łopatina, który propagandą prowadził śmiało i szeroko, a kiedy wpadł sam, to głęboko.

    Coraz ryzykowniejsze przedsięwzięcia Marjana były po części reakcją na tą absurdalną konspiracje. Zdrową żądzą czynu jego nieprzeciętnie bujnej natury potęgowały też przejścia osobiste w stylu Gustawowo-Konradowym.

    Skończyło sią na tem, że nie mogąc znieść tej „skrzeczącej pospolitości”, porozumiał się w Warszawie z niedobitkami „Proletarjatu”. Postanowiono wydać i szeroko rozpowszechnić jakąś bardzo śmiałą odezwą. Marjan był zdania, że nie może w tej robocie wyręczać sią prostymi robociarzami, sam nic nie ryzykując. Więc został złapany przy rozklejaniu proklamacyj. Ha śledztwie wziął całą winą na siebie. Nikt z jego powodu w Moskwie nie był aresztowany. a on sam zarobił na 2 lata wlezienia śledczego, 3 lata „wzorowego” wiezienia celkowego, („Kriesty” w Petersburgu, które pomimo swej wzorowości nabawiło go ciężkiego szkorbutu) oraz 6 lat wygnania w najzimniejszym zakątku północno-wschodniej Syberji — Wicrchojańsku.

    Amnestja po wstąpieniu Mikołaja II mogłaby mu znacznie czas wygnania skrócić pod warunkiem podpisania formalnego aktu skruchy, co prokurator zalecał dość usilnie, przyznał jednak ostatecznie słuszność więźniowi, który twierdził, że tenże prokurator straciłby dla niego wszelki szacunek, gdyby on po tern co robił i mówił na śledztwie, taki akt podpisał.

    Przed wyjazdem na wygnanie ożenił sią w Butyrkach z panną Gruszczyńską — warszawianka, którą poznał, jako opiekunką więźniów politycznych przez podwójne kraty.

    Zesłanie nie złamało ani wynarodowiło młodej pary małżeńskiej; urodzona wśród Jakutów i Sybiraków kilkoletnia córeczka po powrocie do kraju poprawiała polszczyzną trochą zrusyfikowanych znajomych ze starszego pokolenia.

    Bezczynność wygnania nie była zupełną. Marjan prowadził z właściwa mu systematycznością bardzo uciążliwe w tym klimacie spostrzeżenia meteorologiczne. Czytał również bardzo dużo, stał się fachowym i fanatycznym bibliofilem. Zapewne nieskończone jałowe spory szeregu wybitnych rewolucjonistów polskich i rosyjskich, jacy przeszli przez Wierchojańsk podczas tych lat 6, wyrobiły w nim bardzo szeroką tolerancje. Był wieloletnim sympatykiem P.P.S., ale nie dał się już oprawić w żadne ramki partyjne.

    Bibljofilstwo, jako fach przydało mu się z czasem na stanowisku pomocnika naczelnika wydziału bibljotecznego w Ministerjum Oświaty, przydało się nieraz jego niezliczonym starym i nowym kolegom i przyjaciołom; jako namiętność, przyczyniło się ono może do jego przedwczesnej śmierci: podczas lat 20 z oszczędności skromnych zarobków służbowych wyłożył szczelnie wszystkie ściany dużego poko|u stopniowo nabywanemi książkami, obniżając coraz bardziej wydatki na inne potrzeby osobiste.

    W tej bibljotece spotykali się i czuli bardzo swobodnie nie tylko koledzy z uniwersytetu i wygnania bez różnicy narodowości i wyznań, w interesach których umiał deptać na starość po Warszawie, jak za czasów studenckich po Moskwie. Książka i charakter blbljotekarza rozszerzały tu koło znajomych przyjaciół w sposób dla naszych czasów wyjątkowy. W ich liczbie był znany etnograf białoruski, Michał Federowski, po śmierci którego Abramowicz porządkował jego przebogate zbiory. Sądzę, że liczbą tych, którym nieraz go dotkliwie zabraknie, trzeba liczyć na setki. Nie był to już zakątek rewolucji, która w zmienionych okolicznościach przestała go nęcić, raczej zakątek rzetelnego humanizmu, na jaki istnieje teraz popyt olbrzymi przy zbyt nikłej podaży.

    N. Czarnocki.

    (Przyp. Red.) Powyższe wspomnienie pośmiertne zamieszczamy nie tylko z tego powodu, że zmarły był bratem redaktora naszego pisma, lecz przedewszystkiem ze względu, iż był on, — co nie dostatecznie podkreślił jego kolega i przyjaciel dr. N. Czarnocki, — głęboko przywiązany do Wilna i Litwy historycznej, mimo, iż okoliczności nie pozwoliły mu osiąść tu na stałe.

    Jeszcze będąc studentem studjował języki litewski i białoruski, zawsze sympatyzował z dążeniami patrjotów litewskich i białoruskich i do ostatnich niemal chwil swego życia interesował się żywo ruchem kulturalnym i wydawniczym wszystkich narodowości kraj nasz zamieszkujących.

    Pismo nasze traci w zmarłym pilnego czytelnika i życzliwego krytyka.

    /Przegląd Wileński. Pismo poświęcone sprawom krajowym. Wilno. № 1. 17 stycznia 1925. S. 5-6./

 


 

                                              O TOW. MARJANIE ABRAMOWICZU

                                                            Sprostowanie biograficzne

    W „Robotniku” z dnia 8 stycznia r. b. w zawiadomieniu o śmierci M. Abramowicza wkradł się duży błąd, który należy sprostować. Nazwany on tam został „sympatykiem P.P.S.”

    Dla „sympatyków” jest to zaduży. a dla Abramowicza — zamały zaszczyt. Już samo zestawienie: 2 lala Cytadeli, 3 lata „Krew”, 6 lat Wierchojańska i... „sympatyk” — razi.

    Za obowiązek swój przeto uważam przypomnieć, że w 1905 r. w Petersburgu Marjan Abramowicz był członkiem P.P.S.: że na stanowisku kierownika w księgarni „Trud” koncentrował w tej instytucji wszelkie nici partyjne i był łącznikiem miejscowych sił z organizacją w kraju. Działalność jego była natyle poważna, że C.K.R. P.P.S. 1905 r. powierzyło mu tak ważne zadanie, jak nawiązanie stałego kontaktu z partiami rewolucyjnemi Rosji. Wybór C.K.R. w tym wypadku cię mógł wypaść lepiej, gdyż wśród rewolucjonistów rosyjskich Abramowicz posiadał obszerne stosunki i duży wpływ. Nazywano go też z tego powodu żartobliwie „ambasadorem”.

    W końcu 1905 i początkach 1906 roku. gdy powrócił do kraju, spotykałem go w Wilnie, z którem łączyły go stosunki rodzinne i sympatja. Jako pepeesowiec, brał tam udział w naszych zebraniach partyjnych. W 1906 r. osiada w Warszawie. Rozłam w P.P.S. na „frakcję” i „lewicę” robi na nim silne wrażenie. Pozostał pepeesowcem zawsze wpływowym w zakresie swych stosurków aż do końca.

    O tej niezwykłej osobistości, o tej „w herkulesowych kształtach pięknej duszy” będę jeszcze mówił na łamach „Robotnika”, tymczasowo ograniczając się do tych kilku słów sprostowania.

    Kazimierz Pietkiewicz

    /Robotnik. Centralny Organ P.P.S. Warszawa. Nr. 22. 22 Stycznia 1925. S. 1./

 















 

                                                           MARJAN ABRAMOWICZ

    W kołach intelektualnych każdego większego środowiska, obok ludzi, znanych wszystkim i zajmujących wysunięte stanowiska, znajdują się prawie zawsze jednostki ciche, ukryte w cieniu, o których roli istotnej w życiu duchowem pokolenia wie tylko garstka najbliższych. Ludzie ci nie występują na arenie publicznej, nie szukają popularności, nie czynią nic na zewnątrz — oddając się całkowicie bezinteresownemu uprawianiu swych zamiłowań wewnętrznych.

    Nazwisko takiej jednostki nie przebrzmiewa jednak, jak „dźwięk pusty”, i życie jej nie przechodzi bez śladu. Oryginalne pomysły i zdecydowane sądy, oparte na gruntownej znajomości rzeczy, rozpowszechniane drogą oddziaływania osobistego, przyczyniają się często bardziej do tworzenia uczciwej i bezstronnej opinji, niż głosy całego zastępu pisarzy, zajmujących wydatne miejsce w różnych panteonkach lokalnych.

    Na każde zjawisko życia społecznego, literatury czy sztuki reagował ś. p. Abramowicz we właściwy sobie sposób, żywo i stanowczo. Jakkolwiek miał bardzo wyrobione przekonania i poglądy, których trzymał się z litewskim iście uporem, starał się zawsze być sprawiedliwym i nikomu nie czynić krzywdy. Uznawał włożony wysiłek nawet w dziełach chybionych, chociaż sędzią był naogół surowym i ostrym. Był mistrzem w odnajdywaniu błędów, niedokładności i przeoczeń w treści pracy, jej metodzie i formie, ze szczególnem zaś zacięciem tropił błędy językowe. Dzięki temu był nieoceniony jako korektor, i wielu autorów polskich jemu zawdzięcza poprawność językową swych prac.

    Człowiek skromny do ostatnich granic, pozbawiony niemal potrzeb własnych, miał jedną kosztowną pasję: książki. Przypuszczam, że w jego umiarkowanym budżecie wydatek na książki stanowił pozycję, któraby zaimponowała bogaczom. Było niepodobieństwem posiadać jakąś książkę, wydaną w kraju, wcześniej niż Abramowicz. Jego zamiłowanie do książek nie miało w sobie jednak nic z bibljofilstwa manjaków i snobów, trawiących życie na poszukiwaniu curiosów, bardzo zaś mało z blbljofilstwa „czystego”, które widzi w książce przedewszystkiem dzieło sztuki graficznej, papierniczej, introligatorskiej. Tego bibljofila interesowała w największej mierze treść dzieła. Kupował książki po to, aby je czytać, interesując się wykonaniem zewnętrznem tylko jako dodatkiem, nie pozbawionym wagi, lecz nie najważniejszym. Natomiast czytelnikiem był wzorowym. Suma przeczytanych przez niego książek była olbrzymia. Czytał przytem zawsze bardzo krytycznie, zdobywając własne stanowisko wobec każdego poznanego dzieła. Naród, posiadający chociażby 20% takich czytelników książek, stanąłby z pewnością na czele kultury wszechświatowej.

    Nie zawsze zresztą i nie tylko oddawał się Abramowicz kontemplacji nad rzeczami kultury. Urodzony w 1870 r. w Twerze, jako syn prokuratora, ukończył szkołę średnią w Moskwie i tam również odbywał studja matematyczne. W 1892 r. przyjechał do Warszawy i tutaj został aresztowany przy rozlepianiu odezw na manifestację 3-go maja. Przesiedział. dwa lata w cytadeli na śledztwie, poczem został skazany na trzy lata więzienia w „Krestach” i sześć lat osiedlenia na wschodniej Syberji. Wyrok ten wypadł tak surowo, ponieważ Abramowicz, siedząc w więzieniu, odmówił złożenia przysięgi na wierność cesarzowi. W Wierchojańsku czynił obserwacje meteorologiczne z polecenia petersburskiej akademji, podczas trwania wyprawy, wysłanej na poszukiwanie bar. Tolla. Po upływie terminu osiedlenia zakazano mu pobytu w kraju, i wtedy zamieszkał pod Charkowem, skąd jednak pozwolono mu wyjechać, za wstawiennictwem akademji. Przez dwa lata był kierownikiem księgarni w Petersburgu, a w 1907 r. powrócił już na stałe do Warszawy. Po ustanowieniu władz polskich został urzędnikiem wydziału archiwów państwowych, a potem, i do ostatniej chwili, pracował w wydziale bibljotek państwowych ministerstwa oświecenia.

    Był to człowiek z jednej bryły kryształu: silny i nieugięty. Był bojownikiem wolności politycznej i duchowej. Kochał i twórczość i życie. Należy mu się poczesne miejsce śród tych, których nazwał kiedyś Stanisław Brzozowski „Medyceuszami polskimi”, którzy wbrew potentatom i bogaczom podtrzymują naukę i sztukę. Sam nie tworząc, brał czynny, żywy udział w budowaniu gmachu kultury.

    Cześć jego pamięci!

    Jan Muszkowski.

    /Wiadomości Literackie. Tygodnik. Warszawa. Nr. 5 (57). 1 lutego 1925. s. 5./

 



 

 

     SPRAWOZDANIE Z DZIAŁALNOŚCI ZWIĄZKU BIBLJOTEKARZY POLSKICH (od 4/XI 1922 r. do 4/V 1924 r.). Walne Zgromadzenie Związku Bibljotekarzy Polskich w dniu 4 lutego 1922 r. wybrało nowy Zarząd, do którego weszli pp. E. Chwalewik (prezes), F. Czerwijowski (skarbnik), R. Fleszarowa, pułk. M. Łodyński i Z. Mocarski (sekretarz).

    Wskutek ciężkich warunków ekonomicznych w ciągu całego ubiegłego 2-lecia oraz wskutek stałego niedoceniania owocności i ważności pracy bibljotekarskiej zarówno przez samo społeczeństwo, jaki przez czynniki rządowe, działalność Związku Bibljotekarzy Polskich w okresie sprawozdawczym musiała z konieczności zwężyć się do jaknajskromniejszych rozmiarów.

    Organizowane rok rocznie przez Związek 2-miesięczne kursy bibljotekarskie w Warszawie zdołano wprawdzie jeszcze uruchomić w porze zimowej 1922/23 r., musiano jednak zaniechać urządzania ich ubiegłej zimy wobec braku funduszów, aczkolwiek rozszerzająca się sieć bibljotek powszechnych i naukowych wymagała nowego napływu wykwalifikowanych sił biblj otekarskich.

    Także prowadzone po różnych miastach na prowincji, również corocznie, kilkakrotne kursy bibljotekarskie odbyły się jeszcze w r. 1922 w Grodnie i w Łodzi, zabrakło wszakże odpowiednich środków na zorganizowanie ich w r. 1923.

    Ciężkie warunki materjalne, zmuszające pracowników bibljotecznych w całym kraju do poświęcania niemal wszystkich chwil wolnych od pracy zabiegom o utrzymanie swego miernego standard life’u, utrudniały im jednocześnie w najwTyższym stopniu właściwą pracę związkową. Z tego względu wszystkie teoretycznie istniejące pfzy Związku Bibljotekarzy Polskich sekcje nie mogły w okresie sprawozdawczym zorganizować się i zająć się należycie swójemi sprawami.

    Do pozytywnych zatem prac Związku w ubiegłem 2-leciu zaledwie dwie zaliczyć można, a mianowicie: ogłoszenie drukiem «Przepisów alfabetycznego katalogowania w bibljotekach polskich» i opracowanie nowego statutu Związku Bibljotekarzy Polskich.

    Projekt«Przepisów» był owocem kilkuletniej pracy zbiorowej członków Związku i w odbitce hektograficznej służył już od lat paru jako podręcznik wykładowy słuchaczom kursów biblj otekarskich w Warszawie. Należyte przygotowanie go do druku wymagało jednak podjęcia nowej pracy redakcyjnej. W tym celu powołano specjalny Komitet redakcyjny w osobach pp. M. Abramowicza, W. Borowego, E. Chwalewika, F. Czerwijowskiego i Z. Mocarskiego, którzy na kilkudziesięciu posiedzeniach, przedyskutowawszy wszystkie artykuły kolejno, zaproponowali uwzględnienie w nich różnych zmian i uzupełnień, dodanie przykładów liczniejszych i uwag. Ostateczną redakcję i uzgodnienie wprowadzonych poprawek powierzono p. Marjanowi Abramowiczowi, który jednocześnie dokonał i żmudnej korekty w czasie druku. Dzięki zaś hojnemu 18 miljonowemu zasiłkowi ze strony Wydziału Bibljotek Państwowych Min. Wyznań Rel. i Oświecenia Publicznego, jak również dzięki uczynności firmy drukarskiej Wł. Łazarskiego, która koszta druku prawie o połowę obniżyła, udało się Związkowi Bibljotekarzy Polskich wydać «Przepisy”, w ciężkim okresie przerażającej drożyzny druku i papieru, w szacie przyzwoitej.

   Opracowanie nowego statutu Związku również zajęło Związkowi Bibljotekarzy Polskich sporo pracy i czasu. Była to sprawa nader pilna. Dawna ustawa Związku Bibljotekarzy Polskich, nadana przez okupanta niemieckiego wr. 1917, wraz z odzyskaniem niepodległości państwowej stała się nierealną, martwą; w jej ramach, przy najbardziej sprzyjających nawet warunkach, trudnoby było rozniecić bujniejsze życie...

    D. K.

    [S. 50.]

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz